niedziela, 16 września 2018

Movies vs Books - "Do wszystkich chłopców, których kochałam"



~Witajcie kochani!

Tak jak już ostatnio wspominałam, postanowiłam reaktywować cykl "Movies vs Books" :)
Tym razem pod lupę wzięłam "Do wszystkich chłopców, których kochałam".
Zapraszam!















Najnowsze wydanie powieści Jenny Han zrealizowane dzięki Wydawnictwu Kobiecemu, miało premierę 17 sierpnia 2018r. Poprzednie wydanie miało premierę 2 kwietnia 2014 roku (Wydawnictwo Ole). Zapewne historia nie miałaby takiego rozgłosu, gdyby nie informacja, że na podstawie książki zostanie nakręcony film. I tak oto, 17 sierpnia był zarówno dniem polskiej premiery tego bestsellera, jak i jego ekranizacji na platformie Netflix. Ale najpierw zajmę się książką.





Lara Jean właśnie zaczyna naukę w klasie maturalnej. Jej starsza siostra wyjechała na studia do Szkocji, zrywając przy tym z chłopakiem, a młodsza robi wszystko, aby zaszczepić w ojcu chęć posiadania psa.
Dziewczyny Song, jak same siebie nazywają, kilka lat wcześniej straciły matkę i dbają o to, aby nie zapomnieć o swoich koreańskich korzeniach i najbardziej ułatwić ojcu wychowanie trójki dorastających córek.
Lara Jean w pudle na kapelusze, które dostała od matki, trzyma listy miłosne. I to nie byle jakie! Dziewczyna napisała je sama i skierowała słowa do swoich byłych obiektów westchnień, by ten sposób wyleczyć się z niechcianego uczucia. Łącznie powstało pięć listów, które nigdy nie miały trafić do adresatów.
Jednak ktoś ukradł pudło i wysłał spisane na papierze słowa, które miały wyleczyć złamane serce dziewczyny. Wszyscy chłopcy, w których kiedyś kochała się Lara, otrzymują wiadomości. Całą sytuację można by obrócić w żart, gdyby nie to, że jednym z nich, jest były chłopak starszej z sióstr Song.




To, co w szczególności skradło moje serce, to podkreślenie wartości więzów rodzinnych. Czytając tą historię, naprawdę czułam tą siostrzaną miłość, przepełnioną całkowitym zaufaniem i oddaniem. Dzięki temu, „Do wszystkich chłopców, których kochałam” nie stało się kolejną, ckliwą historią miłosną dla nastolatków. Była czymś więcej. Była potwierdzeniem tego, iż rodzina jest najważniejsza i zawsze można na niej polegać.
Nie da się przejść obojętnie obok bohaterów tej historii. Każdy z nich jest inny, różnorodny. Początkowo uważałam, że są oni dość schematyczni, jednak drobne niuanse wprowadzone przez autorkę sprawiły, że takie postacie jak: Lara Jean, Kavinsky, Josh czy Kitty skradli moje serce i z pewnością pozostaną w mej pamięci na dłużej. Kitty wydaje mi się być najbardziej oryginalną i interesującą postacią. Jej inteligencja nieproporcjonalna do wieku, świetne poczucie humoru i zabawne riposty nie raz rozbawiały mnie do łez.

Autorka pozytywnie zaskoczyła mnie w finale książki. Spodziewałam się schematycznego zakończenia, oblanego toną lukru  (na dodatek różowego). Być może dla większości z Was, nie będzie ono zaskakujące, ale sposób w jaki autorka go zaprezentowała daje dużo możliwości do wyobrażenia sobie pewnych kwestii. Jenny Han nie napisała: było tak, tak i tak. W niejakim stopniu posłużyła się kompozycją otwartą, dając nam, czytelnikom możliwość indywidualnego zakończenia tej historii.



Czyli wychodzi na to, że książka jest idealna?
Nie do końca.
Największy zarzut jaki mam wobec tej książki, to nie wykorzystanie motywu listów. Był on na tyle interesujący, by pociągnąć go trochę bardziej. Jakby nie było, cała historia na tym motywie bazuje. Jednak w pierwszej części zawarte są bodajże tylko dwa listy. Lara Jean w całym swoim życiu niby „wzdychała” do pięciu chłopców, ale tak naprawdę autorka rozwija wątek tylko trzech z nich.
Suma summarum, książka ta była dla mnie niezwykle lekką i przyjemną młodzieżówką, dzięki której spędziłam dwa, miłe wieczory. Z tego co mi wiadomo, Jenny Han napisała kolejne części tej serii, więc z niecierpliwością będę wyczekiwała ich polskiej premiery.

Jeśli chcecie dowiedzieć się czegoś więcej na temat książki, odsyłam do RECENZJI :)












Film „To all the boys, I ’ve loved before” został wyreżyserowany przez Susan Johnson. Światowa premiera filmu tak jak już wspominałam miała miejsce 17 sierpnia br. Rolę Lary Jean odegrała Lana Condor („X-Men: Apocalypse”), Kavinskiego – Noah Centineo, a Josha – Israel Broussard (“Bling ring”, “Dziewczyna I chłopak – wszystko na opak”, “Śmierć nadejdzie dziś”). Ponoć początkowe założenie reżyserki zakładało, że Noah miał grać rolę Josha, jednak kobieta widząc chemię pomiędzy Noah’em i Laną postanowiła przydzielić mu rolę Kavinskiego (na całe szczęście :D).




Po obejrzeniu obu zwiastunów filmu, odnosiłam wrażenie, że tym razem  ekranizacja nie będzie zbytnio odbiegać od fabuły książki. Jak się okazuje, zwiastuny filmów lubią zwodzić człowieka za nos.
Praktycznie wszystko to, co pokochałam w książce, w filmie zostało kompletnie odrzucone. Na pierwszy rzut poszła więź rodzinna. Gra tych trzech aktorek, odgrywających rolę sióstr Song kompletnie mnie nie przekonała. Nie dość, że każda wyglądała jakby miała ojca z innej części świata, to jeszcze nie umiały ukazać tej siostrzanej miłości.
Co jeszcze tyczy się rodziny – postawa ojca w tym filmie to jakaś porażka. Nie wiem jak Wy, ale ja przywykłam do tego, że ojciec zawsze dba o swoje córki, nie pozwala im na zbyt wczesne współżycie, a do ich facetów podchodzi z dużym dystansem. Tak było w książce. A w filmie? Lana wyjeżdża na szkolną wycieczkę, a ojciec daje jej torebkę wypchaną po brzegi prezerwatywami. Really? Ona jechała na weekend na narty, a nie na zwiedzanie miejscowego burdelu.
Zabrakło mi również Kitty w tym filmie. W książce było jej pełno, a w filmie jej praktycznie nie ma.



Jeśli w książce czepiałam się tego, że motyw listów nie został wykorzystany, tak w przypadku filmu, można śmiało rzec, że tego wątku tam praktycznie nie ma. Gdyby na wstępie nie wyjaśniono, że Lana w sumie napisała pięć tych listów, to prawdopodobnie każdy założyłby, że listy były dwa – dla Josha i Kavinskiego.
A propos tych dwóch.
Pominięto wiele uroczych i zabawnych momentów Lary Jean i Kavinskiego. Momentami odczuwałam też, że jego postać w filmie jest zbyt wyidealizowana. Przez co całość wychodziła dość nierealistycznie.
Z kolei Josh był… dziwny. Przez pierwsze pół filmu chodzi jak zbity pies, a w drugiej zmienia się w desperata, z kapturem nasuniętym na głowę. Nie będę już wspominać nawet o tym, że relacja z książki Lary Jean i Josha jest w filmie praktycznie niewidoczna. Jej po prostu nie ma.



Po obejrzeniu całego filmu nie mogłam przeżyć tego, że nie pokazali w nim momentu Świąt Bożego Narodzenia. Nosz kurka wodna. Ten wątek nadał książce rewelacyjny klimat, zarówno pod względem relacji Lary Jean z Kavinskim, Joshem czy jej siostrami. Były w nim momenty smutku, rozczarowania, ale i radości, szczęścia. Ale jak widać ta scena nie nadawała się do scenariusza.
Zakończenie filmu też jak dla mnie było mniej atrakcyjne. Wyłożyli kawę na ławę, serwując nam najbardziej schematyczne zakończenie, jakie tylko może być.
Jednym słowem, jak dla mnie ekranizacja ta, to zaledwie papierek po pysznej czekoladzie, jaką jest książka.


















Jak widać z mojego gadolenia jasno wynika, że książka zdecydowanie bardziej skradła moje serce niż film. Nie mniej jednak film ogląda się bardzo przyjemnie, wiec niczego Wam nie odradzam :)

Czytaliście książkę? A może oglądaliście film?
Co podobało się Wam bardziej?






Girl from Stars

3 komentarze:

  1. Nie czytałam książki ale na pewno przeczytam, bo chcę obejrzeć film. 😊

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekawa jestem i książki, i filmu ;) Chociaż ekranizacje często bywają gorsze od książek.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie czytałam jeszcze i jeszcze nie oglądałam :-)

    OdpowiedzUsuń