~Witajcie kochani!
W moim życiu nastały ciężkie czasy.
Gorączka, katar, ból gardła, kaszel, ból głowy stały się moim chlebem powszednim (przynajmniej od 3 dni :) ).
Doszłam do wniosku, że ciężki żywot człowieka chorego.
Nic mądrzejszego - po moich niezbyt długich kontemplacjach - nie wymyśliłam :)
A teraz już tak zupełnie na poważnie, zapraszam na recenzję książki, którą w tym moim, chorowitym okresie przeczytałam. Mimo wszystko mam nadzieję, że recenzja ta będzie miała "ręce i nogi" :) Jeśli nie - z góry przepraszam :)
Autor: Mitchell Kriegman
Tytuł: "Być jak Audrey Hepburn"
Ilość stron: 432
Wydawnictwo: Wydawnictwo Kobiece
Data premiery: 18 listopada 2016
Zapewne każdy z nas, obserwując życie znanych gwiazd, celebrytów, nie jeden raz marzył o tym, by choć na chwilę posmakować tego przepełnionego luksusem i bogactwem życia. „Być jak Audrey Hepburn” właśnie o tym opowiada. Niech nie zwidzie Was ten tytuł. Książka ta wbrew pozorom nie opowiada o losach Ikony kina, którą zna zapewne każdy, dzięki jej roli w „Śniadaniu u Tiffany’ego”.
Lizbeth, to młoda dziewczyna, która ucieka od codziennej
monotonii, oglądając filmy z Audrey Hepburn. Zafascynowana postacią kultowej
aktorki marzy o lepszym życiu. Pewnego dnia otrzymuje wiadomość od swej
przyjaciółki Jess – stażystki w Metropolitan Museum of Art w Nowym Jorku.
Okazuje się, że na prestiżowym wydarzeniu modowym Met Gala, odbywającym się z
udziałem nowojorskiej śmietanki towarzyskiej, zostanie wystawiona legendarna
sukienka Givenchy’ego, którą w filmie „Śniadanie u Tiffany’ego” miała na sobie
Audrey Hepburn.
Dzięki pomocy Jess, Lizbeth przymierza słynną suknię, co sprawia, że część osób
bierze ją za elegancką i prominentną celebrytkę. Zauważona przez członków
miejscowej elity Lizbeth zostaje uznana za kogoś, kim nie jest.
Wkrótce dziewczyna przekonuje się, że jej nowe życie, tak odmienne od
wszystkiego co znała, wcale nie jest usłane różami, a ludzie a nowego otoczenia
mają wobec niej podejrzane zamiary.
Po przeczytaniu powieści pana Kriegman’a czuję duży
niedosyt. Początkowo, książka ta bardzo mi się podobała. Planowałam jej dać
wysoką ocenę, mimo iż sama fabuła do wybitnych nie należy. Niestety, potem
wszystko już mi nie pasowało. Zanim zaczęłam pisać tą recenzję, zerknęłam co sądzą o tej książce
inni blogerzy. Chciałam sprawdzić czy im też, czegoś w tej książce zabrało.
Większość raczej zachwalała tą pozycję, więc wychodzi na to, że albo jestem
zbyt chora, przez co, miałam zbyt wyolbrzymione oczekiwania wobec tej książki,
albo faktycznie czegoś w niej zabrakło …
To, co najbardziej mnie zirytowało w tej książce, to
wprowadzenie przez autora zbyt wielu wątków, nad którymi najwidoczniej nie miał
dostatecznej kontroli (albo pomysłu?). Do chwili obecnej nie mogę przeżyć tego,
jak można było zostawić bez wyjaśnienia wątek ZK z Liezbeth, wątek Chase czy pocałunek
Jess z Liezbeth? To były jedne z ciekawszych wątków tej książki. Zostały one
jednak najwidoczniej zlekceważone przez pisarza, który głównie poświęcił
opisywaniu cudownych przyjęć bogatej elity i knuciu jakiś zawiłych intryg,
które były dla mnie zbyt przereklamowane. Autor poszedł w całkiem innym
kierunku, niż moje wyobrażenia. A jego ostateczne zakończenie tej historii
doprowadziło mnie do białej gorączki.
Zakończenie według mnie, było „przedobrzone”. Oczywiście każdy to zakończenie (jak i całą
historię) może zinterpretować na swój sposób. Jak dla mnie autor nie miał
określonego pomysłu na zakończenie tej książki, na rozwiązanie tych wszystkich
wątków. Postawił na coś banalnego, jednocześnie nie zamykając większości
wątków. Może w ten sposób, zostawił sobie otwartą furtkę do ewentualnej drugiej
części? Kto wie?
Sam styl pisania autora jest w porządku – książkę czyta się
lekko i przyjemnie. Opisy nie zanudzają, a dialogi są logiczne i ciekawe. Co do
fabuły – tak jak już pisałam – nie do końca przemyślana i osobiście, mam do
niej wiele zastrzeżeń.
Podsumowując, „Być jak Audrey Hepburn” to książka z mnóstwem
niedopowiedzeń. Można ją okrzyknąć mianem współczesnej i unowocześnionej wersji
Kopciuszka. Początkowo zapowiadała się obiecująco – szkoda, że autor bardziej
nie przemyślał fabuły. Nie mniej jednak może komuś z Was się spodoba?
Moja ocena: 6/10
Za możliwość przeczytania dziękuję:
Ktoś z Was czytał? Co sądzicie?
Girl from Stars
Mnie się podobała, ale ja uwielbiam wszystko, co ma związek z Audrey :) Szkoda, że czujesz niedosyt, nie ma chyba nic gorszego dla czytelnika.
OdpowiedzUsuńPozostaje życzyć Ci zdrowia! :)
OdpowiedzUsuńSzkoda, że pozostawione luki są istotnie namacalne. Tym razem muszę spasować.
OdpowiedzUsuń