sobota, 20 stycznia 2024

Książkowe rozczarowania 2023 roku

 

~Witajcie kochani!

Choć w 2023 roku zdecydowanie przeważały książki dobre (a nawet bardzo dobre!), to jednak było też kilka takich, które niestety mnie rozczarowały. Co to były za tytuły? Sprawdźcie sami! ♥







Monika Cieluch "Dziewczyna, która czuła zbyt mocno"




W moim odczuciu historia ta jest przegadana i niepotrzebnie przedłużana. Przez pierwsze sto (a może i nawet DWIEŚCIE stron) miałam wrażenie że czytam o jednym i tym samym. Gdy w końcu nastąpił punkt zwrotny w historii znów czekało mnie rozczarowanie bowiem znów wkradła się monotonia.


Jared i London to para, której szczęście nie było (w moim odczuciu) pisane. Od samego początku ich relacja mnie nie porwała, a z każdym kolejnym rozdziałem zastanawiałam się które pierwsze zmądrzeje i zdecydują się na rozstanie. Bo jak traktować poważnie związek, w którym za każdym razem gdy trzeba przedyskutować ważny temat dotyczący związku, wspólnej przyszłości, słyszy się tekst „Cieszmy się chwilą”, czy „nie myślmy o tym teraz”. Przez moment miałam wrażenie że łączy ich uczucie czysto fizyczne – każda poważniejsza rozmowa przekładana była na później, na rzecz seksu.


Jared ogólnie jest postacią która mnie drażniła. Po co na siłę pcha się w związek, w którym nie daje nic od siebie? Po co planuje przyszłość z drugą osobą, założenie rodziny, skoro nie chce odchodzić z wojska? Związek to przede wszystkim nauka kompromisu – dążenie do tego, by obie strony były zadowolone. W tym jednak przypadku liczył się tylko i wyłącznie on.


Miałam nadzieję, że ostatnia część opowiedziana z perspektywy Tylera uratuje tę historię. Początkowo tak było, jednak potem akcja zaczęła pędzić w zawrotnym tempie. Wszystko było przyspieszone i jakieś takie dziwne. A ten plot twist z ostatnich stron (który swoją drogą przewidziałam) wywołał u mnie uczucie zniesmaczenia. Raczej nie mam w planach drugiej części.







Mhairi McFarlane "Nie zapomnij o mnie"




Na okładce znajduje się napis mówiący że historia ta „to gotowy scenariusz komedii romantycznej”. Poważnie? Ktoś kto to napisał chyba niezbyt dobrze ją przeczytał. Jakiś tam humor w tej powieści jest (na dodatek kompletnie nie w moim guście), ale żeby od razu wyskakiwać z komedią? Historii tej nawet nie nazwałabym romansem, bowiem praktycznie cała książka to opowieść o odnajdywaniu samego siebie, docenieniu tego, kim się jest, co się posiada, jacy ludzie nas otaczają itp.


W moim odczuciu między Georginą a Lucasem nie było żadnej chemii. Ogólnie rzecz biorąc, postać Georginy mnie drażniła. Trzydziestka na karku, a czasami jej zachowanie przypominało rozkapryszoną nastolatkę. Nie mogłam też pojąć, jak może dać się tak traktować przez własną rodzinę.


Ostatnie pięćdziesiąt stron to największy atut tej powieści. Pojawiły się jakieś emocje. Poruszony został problem samoakceptacji, próby dostosowania się do reszty społeczeństwa itp. Nie uratowało to jednak całości, bowiem żeby dotrzeć do dość satysfakcjonującego finału, musiałam najpierw przebrnąć przez czterysta stron, pełnych monotonii, absurdalnych relacji rodzinnych, wkurzających związków i nastolatkowego zachowania trzydziestolatki.


Jednym słowem – nie porwała mnie.






L. J. Shen "Sparrow"



Nie porwała mnie ta historia. Prolog zapowiadał się naprawdę obiecująco. Kolejne rozdziały nie były złe. Ale z czasem wszystko zaczęło iść w złym kierunku…


Kompletnie nie rozumiem w którym momencie między Troy’em a Sparrow pojawiło się jakieś uczucie. Z wzajemnej niechęci przerzucili się na obustronne pożądanie. To jeszcze byłam w stanie zrozumieć. Ale gdy nagle przechodzą do „Kocham Cię” i ogólnej miłosnej sielanki, to coś mi w tym nie grało. Miedzy tymi bohaterami brak jest jakiejkolwiek chemii. Dlatego ciężko było mi uwierzyć w łączące ich uczucie, przez co blokowała się we mnie ta wewnętrzna chęć przeżywania tej historii.


Mam świadomość tego, że Troy jest synem gangstera i musi być wiarygodną postacią, jednak pewna scena całkowicie zniszczyła moje pozytywne spojrzenie na tą postać. Przekroczył pewną granicę, pozostawiając po tym spory niesmak.


L. J. Shen umie pisać. Myślę, że to dzięki temu przeczytałam tą historię do końca. W moim odczuciu była mocno przeciętna. Całe szczęście że początkowe przekomarzanki bohaterów ratowały nieco sytuację, a lekkie pióro autorki sprawiło, że dotarłam do epilogu.






Falon Ballard "Umowa na miłość"



„Umowa na miłość” to typ powieści, która nie wstrząśnie Wami dogłębnie, ani nie wywołała większych wzruszeń. Bardzo możliwe, że części z Was szybko wyleci ona z pamięci. Mimo to, jest to historia lekka i z humorem, dostarczająca czytelnikowi odpowiednią dawkę rozrywki. A tego typu historie, zwłaszcza podczas ostatnich upałów są wysoce pożądane.


Pomysł na tę historię był ciekawy, choć w moim odczuciu całość jest mało dopracowana. Duży minus należy się przede wszystkim za brak większego wglądu do przeszłości bohaterów. Zarówno Sadie jak i Jack mierzą się z pewnymi demonami z przeszłości. Bardzo chciałam zrozumieć pobudki jakimi się kierowali przy niektórych decyzjach, ale nie potrafiłam, przez wzgląd na znikomą ilość informacji. Autorka podkreśla, że wydarzenia z przeszłości w znacznym stopniu ukształtowały bohaterów, a jednak wspomina o nich raptem w kilku akapitach.


Nie do końca polubiłam się z główną bohaterką, która momentami była dość powierzchowna. Nie przekonało mnie również to nagłe uczucie, jakie pojawiło się między bohaterami. A to zakończenie? Przelukrowane do potęgi.






Amy Bloom "W imię miłości"



Nieuleczalna choroba, strata bliskich, eutanazja. Z pewnością nie są to łatwe tematy do poruszenia, zwłaszcza gdy na własnej skórze ich doświadczamy. Bardzo cenię sobie tego typu publikacje, które często są otuchą i wsparciem dla tych, którzy borykają się z podobnymi problemami.


Tym razem jednak coś nie wyszło. Nie porwała mnie ta historia. Głównie za sprawą tego, że zabrakło mi w niej emocji. Jak na książkę, której historia wydarzyła się naprawdę i której autorką jest często nagradzana osoba, to całość wyszła dość „sucha”. Odnoszę rażenie, że Bloom nie uzewnętrzniła się w tej historii. Wręcz przeciwnie – trzyma czytelnika na dystans, nie pozwalając mu dostrzec jej prawdziwych uczuć i emocji. Nie twierdzę, że ich w ogóle nie było. Owszem, był jeden bądź dwa fragmenty, które mnie wzruszyły, jednak sięgając po tę biografię spodziewałam się, że poruszy ona najwrażliwsze struny mojej duszy, a po lektura skłoni mnie do refleksji.


Rozdziały zostały podzielone na dwie grupy. Jedna z nich opisuje cały proces zakwalifikowania się do organizacji Dignitas. Autorka dość skrupulatnie przedstawia wszystkie badania i trudności, jakie pojawiły się podczas „rekrutacji” jej męża do wspomaganego samobójstwa.


Mnie osobiście ta historia nie poruszyła, ale spora część czytelników bardzo sobie zachwala ten tytuł. Dlatego też nie polecam, ale i nie odradzam – wybór pozostawiam Wam.







Aleksandra Troszczyńska "Miasto grzechu"



Po przeczytaniu ostatniej strony „Miasta grzechu” doszłam do pewnego wniosku. Chyba nigdy nie polubię się z narracją trzecioosobową. Niestety. Często jakaś historia ma super potencjał, jednak przez wzgląd na tę narrację, nie potrafię się kompletnie wczuć w daną historię. Drażni mnie niesamowicie, gdy jeden akapit opisuje uczucia jednego bohatera, by w następnym przeskoczyć do emocji tego drugiego. Ale to są tylko moje osobiste preferencje czytelnicze. Przejdźmy do samej historii.


„Miasto grzechu” to literacka wersja „Pretty women”. Biedna dziewczyna z trudną przeszłością przenosi się do nowego Jorku – miasta nieskończonych możliwości. Koszty utrzymania w mieście są bardzo wysokie, dlatego dziewczyna utrzymuje się jako „pani do towarzystwa” dla bogatych mężczyzn. I tak poznaje Adama. Między nimi dość szybko rodzi się chemia, której ja osobiście nie do końca kupuję. Nie mam nic przeciwko romansom w których występuje spora różnica wieku między bohaterami, jednak w tym przypadku, gdzieś z tyłu głowy cały czas miałam wrażenie, że Sophie szuka w Adamie namiastki swojego ojca. Mam wrażenie, że z każdym kolejnym rozdziałem, wraz ze stopniowym „odsłanianiem się” przed Adamem, dziewczyna robi się coraz bardziej dziecinna. Adam jest postacią ciekawszą, bardziej tajemniczą.


Fabuła momentami robiła się monotonna. W niektórych rozdziałach działo się wiele, by w innych z kolei nie działo się nic. Sceny zbliżeń między bohaterami są pełne namiętności i pożądania, jednak napisane są ze smakiem.


Wielka szkoda, że autorka nie rozwinęła bardziej niektórych wątków, zwłaszcza tych związanych z matką Sophie, jej dawnymi klientami (a zwłaszcza jednym) czy jej kumplem Milo. Czuję przez to spory niedosyt. Być może Aleksandra Troszczyńska rzuci na nich nieco więcej światła w drugim tomie.


Książka zbiera naprawdę wysokie oceny, jednak mnie nie porwała. Czytało się ją szybko i przyjemnie, jednak prawdopodobnie szybko o niej zapomnę.







Agatha Christie - "Wigilia wszystkich świętych"




Nie mogę uwierzyć, że to piszę, ale tym razem Agatha Christie nieco zawiodła. Początek był naprawdę obiecujący i szybko wciągnęłam się w historię, jednak z każdym kolejnym rozdziałem robiła się ona coraz bardziej nużąca. Mnóstwo w tym kryminale zbędnych opisów, które w moim odczuciu były zupełnie niepotrzebne.


Można powiedzieć, że zagadkę morderstwa Joyce rozwiązałam połowicznie – niektórych kwestii się domyśliłam, a część z nich do samego końca została dla mnie niewiadomą. Być może, po rewelacyjnym „I nie było już nikogo” mam bardziej wygórowane oczekiwania wobec historii królowej kryminałów i dlatego ten kryminał nie porwał mnie aż tak, jak oczekiwałam.


„Wigilia wszystkich świętych” była jak deszczowa jesień – szara, bura i ponura. Zabrakło jej koloru. Tego wyjątkowego klimatu, który mają inne kryminały autorki. Sam Herkules Poirot jest w tej części dość bezbarwny. Bez wyrazu. A przecież jest to jedna z bardziej charyzmatycznych postaci w przypadku kryminałów.









Czytaliście którąś z powyższych książek? Co o nich sądzicie? ♥


Jakie książki Was rozczarowały w ubiegłym roku?






Girl from Stars




















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz