piątek, 23 lutego 2018

[146] Tijan Meyer - "Anti-stepbrother. Antybrat"



~Witajcie kochani!

Nie będę przedłużała jakimiś wstępami, gdyż dzisiaj jest czas na JEDNO WIELKIE ZRZĘDZENIE.

Zapraszam na recenzję :D






Autor: Tijan Meyer
Tytuł: "Anti-stepbrother. Antybrat"
Ilość stron: 445
Wydawnictwo: Kobiece
Data premiery: 19 stycznia 2018









„Anti-stepbrother” miał być relaksującą i odmóżdżającą historią na jeden wieczór, podczas którego miałam powzdychać sobie do idealnych facetów, których w świecie rzeczywistym zapewne bym nie spotkała. Miało być szybko, miło i bezboleśnie. Dlaczego więc z każdą kolejną stroną, modliłam się o rychły finał?



Kiedy ojciec Summer bierze ślub, do jej rodziny dołącza Kevin, syn macochy. Choć w praktyce jest jej przybranym brat, dziewczyna nie może powstrzymać fascynacji chłopakiem. Nie łączą ich więzy krwi, ale Summer nie miałaby nic przeciwko, gdyby połączyło ich uczucie.
Kiedy Kevin jedzie do college’u, dziewczyna bez wahania podąża za nim. Zdaje sobie sprawę, że młody mężczyzna nie narzeka na brak powodzenia, ale to ona chce być tą jedyną. Wszystko zmienia się, kiedy poznaje Cadena Banksa, znajomego z bractwa Kevina. Faceci nie pałają do siebie sympatią. Mimo to Summer przerzuca zainteresowanie na wytatuowanego, umięśnionego i piekielnie seksownego Cadena. 
Na kim ostatecznie skupi się Summer?




To było tak nijakie, takie mdłe, takie … bezsensowne. Nic mi się w tej książce nie podobało. Ani fabuła, ani bohaterowie, ani styl pisania autorki. Nothing. Początkowo myślałam, że z każdą kolejną stroną będzie lepiej, ale jednak moje marzenia zostały zburzone, ponieważ w tej książce absurd poprzedza absurd, będący absurdem początkowego absurdu. 
Ale tak po kolei.




Kompletnie nie zrozumiałam wizji autorki dotyczącej tej historii. Co tu się w ogóle działo? Wszystkie te wątki są jakoś dziwacznie ze sobą poprzeplatane, a wyjaśnienia niektórych „tajemnic” tak bezsensowne, że to aż boli. Mnie przynajmniej bolało.



Pierwszym absurdem, według mnie, była wizja autorki dotycząca studiów. Jestem w pełni świadoma, że większość amerykańskich filmów również przedstawia ten okres jako czas wielkich imprez, picia bez umiaru i zaliczania przez facetów wszystkiego, co się rusza. Bądźmy jednak poważni. Przez całe czterysta stron, Summer nie miała żadnej sesji, kolokwiów, czegokolwiek. No bo po co? Lepiej łazić po kampusie, jak bezpański pies i zahaczać o dom bractwa.



Kolejną irytującą rzeczą było nieumiejętne „przeskakiwanie” autorki do kolejnej akcji. W jednym akapicie czytamy, że Summer ma ochotę przejść się do Cadena. Z kolei w drugim akapicie ona już jest w jego pokoju. Magia! 
Nie oczekiwałam tego, żeby każda czynność została dokładnie opisana, tak jak w przypadku Wattpadowskich opowiadaniach, gdzie proces robienia kanapki przez bohatera, jest dokładnie wyjaśniony. Ale trzeba przyznać, że te nagłe przejścia wybijają z pewnego rodzaju tempa czytania i przez to jeszcze bardziej zniechęcają.




Po raz pierwszy w książce nie zachwyciło mnie nic. Nawet wątek romantyczny. 
Męscy bohaterowie tej książki, nie potrafili nawet w najmniejszym stopniu umilić mi ten czas czytania. Powiedzmy to wprost: męczyłam się podczas czytania tej książki.




To, co autorka wymyśliła na finał, to już dla mnie była przesada. Jeśli myśleliście, że żałoba po stracie bliskiej osoby, zaczyna się od momentu śmierci tej osoby, to Tijan w tej książce pokazuje, że jesteście w błędzie. Rozumiem, że żałoba może się ciągnąć przez dłuższy okres czasu, ale pierwszy raz spotkałam się z czymś takim, że opłakiwanie odejścia bliskiej osoby aktywuje się w bohaterze kilka lat po śmierci tejże osoby. Poza tym, to co wyprawia Summer w finale wywołało u mnie pewnego rodzaju niesmak, który ostatecznie zniechęcił mnie do tej postaci.



Podsumowując, „Anti-stepbrother” to jeden wielki gniot, o którym chcę jak najszybciej zapomnieć. Dziwna główna bohaterka, która cały czas myśli, że jest zabawna (choć nie jest), nudna jak flaki z olejem fabuła plus dialogi tak inteligentne, jak gdyby rozmowę prowadziły dzieci z podstawówki, to jednak dla mnie zbyt wiele. To jedno z moich większych rozczarowań tego roku.





Moja ocena: 3/10








Za możliwość przeczytania dziękuję Wydawnictwu Kobiecemu.







Ktoś z Was czytał?
Zgadzacie się z moją opinią, czy wręcz przeciwnie? :D





Girl from Stars

4 komentarze:

  1. Oho, to już druga z rzędu opinia o tej książce, negatywna, którą czytam. I w sumie o i tak nie zamierzałam brać pod uwagę, aby się z nią zapoznawać. Nie rozumiem po co ludzie piszą takie złe ksiazki, nawet jeśli w tym gatunku. Trzeba coś robić bez żadnych umiejętności, to jakieś fajne? Nie zrozumiem.
    Pozdrawiam ;)
    polecam-goodbook.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Mnie finał rozśmieszył. Nie przez to, że był śmieszny tylko absurdalny. Ogólna cała ta książka pełna jest absurdów.

    OdpowiedzUsuń
  3. Brzmi okropnie, na początku myślałam, że może dam jej szansę. Jednak po którejś z kolei złej opinii daję sobie spokój :) Nie ma co się dręczyć :D
    Pozdrawiam!
    https://myshelfandbooks.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Szkoda, że książka okazała się słaba. Często ggy czytam negatywne recenzje to i tak sięgam po te książki żeby sprawdzić jak je odbiorę. :D Z tą chyba będzie podobnie, ale jakoś szczególnie mnie nie kusi. :)

    OdpowiedzUsuń