środa, 25 września 2019

[263] Steve Bloom - "Wynajmij sobie chłopaka"


~Witajcie kochani!

W ten deszczowy, pochmurny i zimny wieczór zapraszam na recenzję wyjątkowo okropnej książki :D









Autor: Steve Bloom
Tytuł: "Wynajmij sobie chłopaka"
Ilość stron: 352
Wydawnictwo: YA!
Data premiery: 15 maja 2019










Nie wiem skąd u mnie wzięło się takie myślenie, że książka na podstawie której nakręcono serial bądź film na Netflixie musi być dobra. Stąd też w ciemno wzięłam „Wynajmij sobie chłopaka” autorstwa Steve’a Bloom’a. Film miałam już od dawna w planach, ale teraz zastanawiam się, czy jest sens katować się jeszcze bardziej. Bo książka to jakiś mało śmieszny żart.


Brooks Rattigan nie robił tego dla pieniędzy. W każdym razie nie na początku. Kiedy Brooks proponuje, że zabierze na bal absolwentów kuzynkę Brudette’a, którą chłopak wystawił do wiatru, kierują nim jak najszlachetniejsze pobudki. Dostaje jednak trzysta dolarów napiwku, a wśród najbogatszych mieszkańców trzech stanów niesie się wieść o jego nienagannych manierach. Brooks wykorzystuje więc okazję, żeby sobie dorobić – oferuje usługi niezwykle zamożnym, nadopiekuńczym rodzicom, pragnącym, by ich córki mogły przeżyć niepowtarzalne chwile podczas szkolnych imprez, w które obfituje kalendarz ostatniego roku liceum. Poza tym Brooksowi kasa jest potrzebna, żeby mógł się dostać na wymarzony uniwersytet. To dla chłopaka jedyna szansa, żeby wyrwać się z robotniczego miasteczka i osiągnąć sukces. Co z tego, że po drodze trzeba się uciec do paru oszustw i kilka razy pójść na skróty? Nikomu przecież nie dzieje się krzywda. Brooks nie przewidział jednak, że na swej drodze napotka nieprzewidywalną Celię Lieberman... I pociągającą Shelby Pace.


Po zakończonej lekturze w mojej głowie było tylko jedno pytanie: kto u licha wydał decyzję by wydać tą książkę? I jeszcze przetłumaczyć ją na tak wiele języków?! 
Cała książka jest po prostu tragiczna. Zaczynając od nijakiej fabuły, beznadziejnie wykreowanych bohaterów, a kończąc na fatalnym stylu pisania autora. 
Jednym słowem: dramat. Ktoś to w ogóle czytał przed wydaniem?


Główny bohater, Brooks to chyba jedna z najgorszych literackich postaci z jakimi kiedykolwiek miałam do czynienia. Niezwykle płytki, zadufany w sobie. Nie wspominając już o tym, jak wiele jest w nim sprzeczności. Chłopak ten, to klasyczny przeciętniak. Nie uczy się wybitnie, nie ma żadnych zainteresowań, ale uparł się, że pójdzie do jednej z najlepszych uczelni. Po co? Żeby zaistnieć, móc pochwalić się papierkiem, a w przyszłości zarabiać kupę szmalu. Ale to nie wszystko. W pewnych fragmentach autor próbuje wmówić czytelnikowi, że Rattigan tak naprawdę to dżentelmen. Ale kilka stron później nasz amant nie widzi problemu by zaliczyć jakąś pustą laskę. Co więcej, w „chwili śmierci” myśli o tym, że nie zdążył się z nią przespać. No tak. Cóż za głębia. Cóż za szarmanckość. 


Co jeszcze denerwowało mnie w tym bohaterze? Z pewnością brak szacunku do jego ojca. 
Sam wątek przeszłości jego rodzica został beznadziejnie poprowadzony, gdyż do samego końca nie wiemy, skąd takie, a nie inne zachowanie. Steve Bloom jednak sugeruje, że jego historia ma drugie dno. Jakie? To wie zapewne tylko sam autor. 


Był jeden moment, gdy autentycznie chciałam wyrzucić książkę przez okno. Brooks ma chore myślenie dotyczące przyjaźni. Stawianie życia przyjaciela na szali, za cenę dostania się na uczelnię? Poważnie? W ogóle ten typ cały czas twierdzi, że jemu się wszystko należy i mimo, że cały czas popełnia ogromne błędy to i tak dostrzega w sobie tylko i wyłącznie ofiarę.


Denerwujące również było ciągłe wstawianie wyjaśnień jakiś banalnych słów. Gdyby to były jeszcze jakieś trudne pojęcia, to pewnie by mi to nie przeszkadzało, ale to wyglądało tak: „Dziś muszę zrobić coś, co mnie absolutnie mierzi. „Mierzić” czasownik, „wzbudzać obrzydzenie, odpychać” czy „Można by sądzić, że zapewni to człowiekowi krztynę poczucia bezpieczeństwa. „Krztyna” rzeczownik, „odrobina, śladowa ilość”. 


Nie wiem jak w ostatecznym wydaniu, ale w moim egzemplarzu przedpremierowym literówka goniła literówkę. Aż oczy bolały. 


„Wynajmij sobie chłopaka” to książka pozbawiona jakichkolwiek wartości, mówiąca o tym, że jak nie masz pieniędzy, ani papierka z jakiejś wybitnej uczelni, to jesteś nikim. Totalnym zerem. 
Czytało mi się ją wybitnie ciężko i czuję, że zmarnowałam swój czas na jej lekturę.






Moja ocena: 2/10





Za możliwość przeczytania dziękuję Wydawnictwu YA!





Czytaliście książkę? A może widzieliście już film? Co wypadło lepiej? :)






Girl from Stars

5 komentarzy:

  1. Nawet nie miałam w planach po nią sięgać. Po tej recenzji tym bardziej będę unikać.
    Tylko kiepsko, że miała tyle literówek.

    Książki jak narkotyk

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja zaczęłam od filmu na Netflixie i był średni. Podsumuję jednym zdaniem: typowy amerykański film o nastolatkach :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Oglądałam film, nie był zły, ale dobrym też bym go nie nazwała. Taki zwykły film o nastolatkach jakich wiele.
    Nie miałam w planach czytać książki, ale po twojej recenzji będę się jej wręcz wystrzegać :D Swoją drogą mimo, że krytyczna to recenzja bardzo fajnie napisana :)
    Na pewno zostanę na twoim blogu na dłużej, pozdrawiam ciepło!

    OdpowiedzUsuń
  4. Oglądałam film i tyle mi wystarczyło, bym wiedziała, że po książkę na pewno nie sięgnę! Już on był dość marny ><

    OdpowiedzUsuń
  5. Po okładce się nie ocenia no ale jednak widać, tak jak i po tytule, że to trochę lipka.

    OdpowiedzUsuń