czwartek, 27 lutego 2020

[287] Tijan - "Fallen Crest. Akademia"


~Witajcie kochani!

Nie przedłużając, zapraszam na recenzję TRAGICZNEJ książki :)









Autor: Tijan
Tytuł: "Fallen Crest. Akademia"
Ilość stron: 478
Wydawnictwo: Kobiece
Data premiery: 25 stycznia 2018






Z twórczością Tijan miałam do czynienia dokładnie dwa lata temu, gdy nieświadoma tego, jak wielkiego gniota trzymam w dłoni, rozpoczęłam lekturę „Antybrata”. Swoją drogą, wciąż zastanawia mnie, skąd ten zachwyt nad jej powieściami. 
Zniesmaczona, postanowiłam na jakiś czas odpuścić sobie lektury jej książek. Na półce jednak pozostał „Fallen Crest. Akademia”. I tak oto po dwóch latach, naiwna ja stwierdziłam, że może tym razem będzie lepiej. NIESTETY NIE.
Co więcej, już dziś, uroczyście przysięgam, że nie tknę już żadnej powieści, która wyszła spod jej ręki. NAWET KIJEM. 

Po rozwodzie rodziców Sam wprowadza się z mamą do domu jej nowego partnera. Wówczas do życia dziewczyny wkraczają synowie bogatego biznesmena. Logan i Mason Kade to przystojni młodzi mężczyźni, o których marzy każda dziewczyna z Fallen Crest. Samantha nie ma zamiaru być jedną z nich.
Chociaż chodzą do innych szkół, dziewczyna codziennie spotyka braci w domu. Mimo że traktują ją z lekceważeniem, samotna Sam zdaje się tym nie przejmować. Nie dba o opinię braci Kade ani o rozwód rodziców.
Ale może to dobrze. Może lepiej nic nie czuć. 

W głowie mam chyba z milion myśli i nie mam pojęcia od czego zacząć moje narzekanie. Na pierwszy odstrzał niech pójdą bohaterowie. Matko kochana. Z tak plastikowymi postaciami to już dawno nie miałam do czynienia. 
Najpierw przyjrzyjmy się tej jakże irytującej istotce zwanej Sam (bądź Samanthą). To typek, który mówiąc kolokwialnie ma wyrąbane na wszystko. Uwielbia wręcz potęgować swoje problemy, na które odreagowuje bieganiem. Biedaczka tak się nakręca, że po powrocie do domu pot z niej kapie i zalewa posadzkę. Autentycznie. Początkowo cały czas powtarza, że nie będzie jak jej matka – nie będzie zmieniać facetów jak rękawiczki, nie będzie z nimi nawet spała. Tijan robi z niej początkowo wręcz niewinną cnotkę. Ale gdy na scenę wkracza Mason, wystarczy muśnięcie po ramieniu by „jej oczy zaszły mgłą czystego pożądania”. Co jeszcze? Ma zerowy brak szacunku do rodziców, sama gubi się w swoich uczuciach. Raz się mści na kimś, po czym za nim tęskni, by w końcu ostatecznie pałać do tej osoby nienawiścią. Głupia, irytująca i niedojrzała.
Przejdźmy zatem do młodych bogów, czyli Masona i Logana. Ciężko o nich cokolwiek powiedzieć, bo autorka kompletnie olała proces ich kreowania. Wiemy tylko, że są bogaci, napakowani i oczywiście zabójczo przystojni i ogólnie są tacy SUPER. Mason jeszcze trochę nadrabiał swoją „tajemniczością”, ale kompletnie nie rozumiem zachwytu nad Loganem. Zgrywający się idiota, który zaliczył chyba każdą laskę w tej książce. 

Pozostali bohaterowie są tak nijacy, że nawet nie potrafiłam zapamiętać, jak który się nazywał. Swoją drogą, Tijan lubi chyba przerysowywać zachowania nastolatków w liceum. Bohaterowie książki idą do szkoły, wracają do domu, upijają się, by następnego dnia iść na kacu do szkoły. Nauczyciele oczywiście na to nie reagują. Bo po co? W weekendy nastolatkowie jadą nie wiadomo gdzie, nie wiadomo z kim. Tam alkohol znów leje się hektolitrami, a wszystkie postacie żeńskie zachowują się jak tanie prostytutki. 

Patologia aż bije od tej książki. Zdrada jest czymś na porządku dziennym. Matka bije się z córką. Nachlanie się do nieprzytomności i kac następnego dnia (nawet w środku tygodnia) to norma. A na koniec okazuje się, że siostra sypia z przyrodnim jej bratem, jej biologiczny ojciec ma romans z matką jej chłopaka, a dotychczasowy ojciec spotyka się z matką jej kolegi. Normalnie scenariusz rodem z „Mody na sukces”. 

Pojęcia nie mam, skąd tak wysokie noty na portalu Lubimy Czytać. Rozumiem, że gusta są różne, ale w moim odczuciu ta książka jest wręcz szkodliwa. 
W pamięci z pewnością pozostanie mi jedna opinia, w której jakaś czytelniczka napisała, że jest zachwycona tą książką, bo skłoniła ją do przemyśleń i refleksji. Gdy t o przeczytałam, to nie widziałam, czy mam się śmiać, czy płakać. 

Myślę, że nie ma sensu niczego więcej pisać na temat „Fallen Crest. Akademia”. To książka o niczym, nie ma w niej czegoś tak podstawowego i wymaganego jak fabuła. Dialogi są na poziomie rozmowy dzieci z podstawówki. Wątek romantyczny, czyli domniemane uczucie pomiędzy głównymi bohaterami wyssane z palca. Bo jak niby można się zakochać i powiedzieć komuś „kocham Cię”, gdy nigdy TAK NAPRAWDĘ nie rozmawiało się z tą drugą osobą?
Podziwiam Wydawnictwo Kobiece za to, że postanowiło wydać coś takiego. Brawa za odwagę. 
A siebie podziwiam, za zawzięcie i doczytanie tego szajsu do końca.
Odradzam. 




Moja ocena: 2/10






Za możliwość przeczytania dziękuję Wydawnictwu Kobiecemu.






Czytaliście? Co sądzicie? :)





Girl from Stars 

4 komentarze:

  1. Dziękuję za ostrzeżenie. Będę ją omijać szerokim łukiem.

    Książki jak narkotyk

    OdpowiedzUsuń
  2. Z chęcią sięgnę po tą książkę :) Założyłam sobie że będę czytać więcej ksiązek a przez brak czasu na cokolwiek niestety nie umiem się zebrać
    by-tala.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. W takim razie ja też się nie skuszę ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. O matko! A sama widziałam MASĘ pozytywnych opinii na temat książek Tijan. Sama byłam ciekawa i chyba sięgnę, aby się przekonać, czy jest tak źle, jak mówisz.

    www.kulturalnameduza.pl

    OdpowiedzUsuń