piątek, 15 marca 2019

[219] Angel Payne - "Piorun"



~Witajcie kochani!

Bez żadnych przydługawych wstępów zapraszam do recenzji książki, która była dla mnie totalnym rozczarowaniem :/











Autor: Angel Payne
Tytuł: "Piorun"
Ilość stron: 296
Wydawnictwo: Edipresse
Data premiery: 16 stycznia 2019






Okładka „Pioruna” Angeli Payne, wydanej przez Wydawnictwo Edipresse ma w sobie coś przyciągającego. To magnetyczne spojrzenie mężczyzny z okładki od razu przykuło moją uwagę. Opis historii również mnie zaintrygował. Co prawda jedno zdanie z wspomnianego wyżej opisu (cytuję): „teraz jest moim superbohaterem – ogierem (…)” wywołało u mnie uczucie zażenowania i zniesmaczenia, ale jednak postanowiłam dać tej historii szansę…


Pracuję na nocną zmianę w pięciogwiazdkowym hotelu w centrum Los Angeles, często więc natykam się na różnych dziwaków. Nic jednak nie mogło mnie przygotować na noc, kiedy poznałam Pioruna. Uratował mi życie. Teraz jest moim superbohaterem – ogierem, któremu mam ochotę podziękować o wiele bardziej kreatywnie niż głupim pocałunkiem w policzek. Szkoda tylko, że w prawdziwym życiu jest też Reece’em Richardsem, moim cholernie przystojnym szefem.

Reece unika zobowiązań z powodu swojej diabolicznej byłej dziewczyny i światowego imperium zła, a także dlatego, że musi ocalić miasto przed wariatką gotową zniszczyć wszystko, co pokochał. Jest jednak coś jeszcze, co może wpłynąć na wszystkie te plany. Moje serce…



Powiedzmy sobie to już na początku: ta książka to jedna, wielka POMYŁKA. Nie pamiętam, kiedy ostatnio czytałam coś aż tak słabego. Sam pomysł na historię był naprawdę dobry, ale to wykonanie? Po prostu tragiczne.


Zawsze gdy mam do czynienia z jakąś słabszą pozycję, to staram się znaleźć w niej nawet najmniejsze zalety, plusy. W tym przypadku nie podobało mi się zupełnie nic. Zaczynając od beznadziejnego stylu pisania autorki. Pani Payne kompletnie nie potrafi zbudować historii od podstaw. Brakuje tu opisów WSZYSTKIEGO ( z wyjątkiem ich ciał, tego jest aż za dużo). Dialogi zostały napisane na poziomie dziecka z podstawówki. W książkach tego typu często bohaterowie mają specyficzne poczucie humoru, które nie raz bawi mnie do łez i potrafi jakoś „uratować” daną historię. W „Piorunie” nawet tego nie było.


Emmalina (co to za durne imię swoją drogą) i Reece to jedni z najbardziej płytkich bohaterów z jakimi miałam kiedykolwiek do czynienia. Początkowo myślałam że Emma (zdrobnienie brzmi zdecydowanie lepiej) to niezależna i silna kobieta, która wie czego chce od życia. Początkowo autorka przedstawia nam zarys jej przeszłości: postanawia, że chce coś w życiu osiągnąć, nie chce podpinać się pod majątek rodziców itp., itd. Po czym przy pierwszym spotkaniu za swoim szefem dobiera się do jego rozporka i rozkłada przed nim nogi. To, co jeszcze mnie strasznie irytowało w tej bohaterce, to jej zamiłowanie do liczby 4. Jej myśli, gdy była wkurzona wyglądały następująco: (cytuję) „kurwa, kurwa, kurwa, kurwa”, a gdy groziło jej niebezpieczeństwo: „ratunku, ratunku, ratunku, ratunku”. Momentami naprawdę brakowało mi już do niej cierpliwości.


W ogóle niezwykle bawi mnie to „uczucie” jakie próbowała stworzyć między bohaterami autorka. O jakim uczuciu mowa, skoro oni nic o sobie nie wiedzą, nie rozmawiają na żadne tematy wychodzące poza granice sprośności. Praktycznie to w ogóle ze sobą nie rozmawiają, tylko pieprzą się na potęgę. Nie da się tego inaczej określić. Jaka miłość? Jakie „Kocham cię”? Boże drogi, co tu się w tej książce wyprawiało…


Jeśli chodzi o fabułę to… w „Piorunie” nie ma czegoś takiego jak fabuła. Tu jest tylko seks, seks i SEKS. Nic więcej. Te sceny współżycia nawet nie są napisane dobrze. Poza tym, ja rozumiem, że to fikcja literacka, ale jak ktoś mi wyskakuje z czymś takim jak świecąca sperma, no to przepraszam bardzo ale ja mówię pass. Są jakieś granice.


Odnoszę wrażenie, że w zakończeniu autorka sama już się gubi. Facet niby chce ją chronić, ale tylko przygląda się jak inna babka rzuca się na nią z dwoma nożami (a zachowanie naszej drogiej Emmy normalnie mistrzostwo; uśmiałam się jak nigdy), odcina się od niej po czym po chwili obwieszcza całemu światu że ja kocha. To wszystko było tak naciągane i niedopracowane, że aż głowa boli. Okropieństwo i tyle.


Nie mam bladego pojęcia jakim cudem autorka zdobyła tytuł „USA Today Bestselling Author”. Pozostanie to dla mnie zagadką do końca życia.


Jestem pełna podziwu dla samej siebie, że udało mi się dotrwać do końca tej książki. Nie polecam, wręcz odradzam. Chcę szybko o niej zapomnieć, dlatego kończę moje wywody i biorę się za następną książkę.




Moja ocena: 1/10





Za możliwość przeczytania dziękuję Wydawnictwu Edipresse.






Ktoś z Was czytał? Co o niej sądzicie?





Girl from Stars

5 komentarzy:

  1. Już wiele recenzji tej książki czytałam i żadna niestety nie była pozytywna, więc ja podziękuję.

    OdpowiedzUsuń
  2. Słyszałam o tej książce i sama okładka mnie odrzuca, dlatego ja po nią nie sięgnę.

    OdpowiedzUsuń
  3. Haha no to faktycznie... ;))) Ale przynajmniej Twoja recenzja jest bardzo dobrze napisana... Ubawiłam się, czytając ją. Przy okazji pokazuje to, ile warte są te różne tytuły "bestseller", nagrody, pierwsze miejsca w rankingach ;)
    PS Piękny motyw bloga, gratuluję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że recenzja się spodobała :D
      Dziękuję za miłe słowa dotyczące grafiki bloga. Do dziś dnia jestem ogromnie wdzięczna swojej siostrze za stworzenie tego cuda :D

      Usuń
  4. Chociaż nie przepadam za romansami/erotykami, ostatnio nabrałam ochoty na coś z gatunku, ale to zdecydowanie nie to :( Szkoda, że okazała się takim rozczarowaniem. Dla mnie podobnie skonczyła sie lektura ,,Martwe dziewczyny'' od wydawnictwa :/

    mrs-cholera.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń