~Witajcie kochani!
Bez żadnych przydługawych wstępów zapraszam do recenzji książki, która była dla mnie totalnym rozczarowaniem :/
Autor: Angel Payne
Tytuł: "Piorun"
Ilość stron: 296
Wydawnictwo: Edipresse
Data premiery: 16 stycznia 2019
Okładka „Pioruna” Angeli Payne, wydanej przez Wydawnictwo
Edipresse ma w sobie coś przyciągającego. To magnetyczne spojrzenie mężczyzny z
okładki od razu przykuło moją uwagę. Opis historii również mnie zaintrygował.
Co prawda jedno zdanie z wspomnianego wyżej opisu (cytuję): „teraz jest moim
superbohaterem – ogierem (…)” wywołało u mnie uczucie zażenowania i zniesmaczenia,
ale jednak postanowiłam dać tej historii szansę…
Pracuję na nocną zmianę w pięciogwiazdkowym hotelu w centrum
Los Angeles, często więc natykam się na różnych dziwaków. Nic jednak nie mogło
mnie przygotować na noc, kiedy poznałam Pioruna. Uratował mi życie. Teraz jest
moim superbohaterem – ogierem, któremu mam ochotę podziękować o wiele bardziej
kreatywnie niż głupim pocałunkiem w policzek. Szkoda tylko, że w prawdziwym
życiu jest też Reece’em Richardsem, moim cholernie przystojnym szefem.
Reece unika zobowiązań z powodu swojej
diabolicznej byłej dziewczyny i światowego imperium zła, a także dlatego, że
musi ocalić miasto przed wariatką gotową zniszczyć wszystko, co pokochał. Jest
jednak coś jeszcze, co może wpłynąć na wszystkie te plany. Moje serce…
Powiedzmy sobie to już na początku: ta książka to jedna,
wielka POMYŁKA. Nie pamiętam, kiedy ostatnio czytałam coś aż tak słabego. Sam
pomysł na historię był naprawdę dobry, ale to wykonanie? Po prostu tragiczne.
Zawsze gdy mam do czynienia z jakąś słabszą pozycję, to
staram się znaleźć w niej nawet najmniejsze zalety, plusy. W tym przypadku nie
podobało mi się zupełnie nic. Zaczynając od beznadziejnego stylu pisania
autorki. Pani Payne kompletnie nie potrafi zbudować historii od podstaw.
Brakuje tu opisów WSZYSTKIEGO ( z wyjątkiem ich ciał, tego jest aż za dużo).
Dialogi zostały napisane na poziomie dziecka z podstawówki. W książkach tego
typu często bohaterowie mają specyficzne poczucie humoru, które nie raz bawi
mnie do łez i potrafi jakoś „uratować” daną historię. W „Piorunie” nawet tego
nie było.
Emmalina (co to za durne imię swoją drogą) i Reece to jedni z
najbardziej płytkich bohaterów z jakimi miałam kiedykolwiek do czynienia.
Początkowo myślałam że Emma (zdrobnienie brzmi zdecydowanie lepiej) to
niezależna i silna kobieta, która wie czego chce od życia. Początkowo autorka przedstawia
nam zarys jej przeszłości: postanawia, że chce coś w życiu osiągnąć, nie chce
podpinać się pod majątek rodziców itp., itd. Po czym przy pierwszym spotkaniu
za swoim szefem dobiera się do jego rozporka i rozkłada przed nim nogi. To, co
jeszcze mnie strasznie irytowało w tej bohaterce, to jej zamiłowanie do liczby
4. Jej myśli, gdy była wkurzona wyglądały następująco: (cytuję) „kurwa, kurwa,
kurwa, kurwa”, a gdy groziło jej niebezpieczeństwo: „ratunku, ratunku, ratunku,
ratunku”. Momentami naprawdę brakowało mi już do niej cierpliwości.
W ogóle niezwykle bawi mnie to „uczucie” jakie próbowała
stworzyć między bohaterami autorka. O jakim uczuciu mowa, skoro oni nic o sobie
nie wiedzą, nie rozmawiają na żadne tematy wychodzące poza granice sprośności. Praktycznie
to w ogóle ze sobą nie rozmawiają, tylko pieprzą się na potęgę. Nie da się tego
inaczej określić. Jaka miłość? Jakie „Kocham cię”? Boże drogi, co tu się w tej
książce wyprawiało…
Jeśli chodzi o fabułę to… w „Piorunie” nie ma czegoś takiego
jak fabuła. Tu jest tylko seks, seks i SEKS. Nic więcej. Te sceny współżycia nawet
nie są napisane dobrze. Poza tym, ja rozumiem, że to fikcja literacka, ale jak
ktoś mi wyskakuje z czymś takim jak świecąca sperma, no to przepraszam bardzo
ale ja mówię pass. Są jakieś granice.
Odnoszę wrażenie, że w zakończeniu autorka sama już się gubi.
Facet niby chce ją chronić, ale tylko przygląda się jak inna babka rzuca się na
nią z dwoma nożami (a zachowanie naszej drogiej Emmy normalnie mistrzostwo;
uśmiałam się jak nigdy), odcina się od niej po czym po chwili obwieszcza całemu
światu że ja kocha. To wszystko było tak naciągane i niedopracowane, że aż
głowa boli. Okropieństwo i tyle.
Nie mam bladego pojęcia jakim cudem autorka zdobyła tytuł „USA
Today Bestselling Author”. Pozostanie to dla mnie zagadką do końca życia.
Jestem pełna podziwu dla samej siebie, że udało mi się
dotrwać do końca tej książki. Nie polecam, wręcz odradzam. Chcę szybko o niej
zapomnieć, dlatego kończę moje wywody i biorę się za następną książkę.
Moja ocena: 1/10
Za możliwość przeczytania dziękuję Wydawnictwu Edipresse.
Ktoś z Was czytał? Co o niej sądzicie?
Girl from Stars
Już wiele recenzji tej książki czytałam i żadna niestety nie była pozytywna, więc ja podziękuję.
OdpowiedzUsuńSłyszałam o tej książce i sama okładka mnie odrzuca, dlatego ja po nią nie sięgnę.
OdpowiedzUsuńHaha no to faktycznie... ;))) Ale przynajmniej Twoja recenzja jest bardzo dobrze napisana... Ubawiłam się, czytając ją. Przy okazji pokazuje to, ile warte są te różne tytuły "bestseller", nagrody, pierwsze miejsca w rankingach ;)
OdpowiedzUsuńPS Piękny motyw bloga, gratuluję.
Cieszę się, że recenzja się spodobała :D
UsuńDziękuję za miłe słowa dotyczące grafiki bloga. Do dziś dnia jestem ogromnie wdzięczna swojej siostrze za stworzenie tego cuda :D
Chociaż nie przepadam za romansami/erotykami, ostatnio nabrałam ochoty na coś z gatunku, ale to zdecydowanie nie to :( Szkoda, że okazała się takim rozczarowaniem. Dla mnie podobnie skonczyła sie lektura ,,Martwe dziewczyny'' od wydawnictwa :/
OdpowiedzUsuńmrs-cholera.blogspot.com